Wprowadzenie do albumu “Studia i szkice” (ISBN 83-915545-6-2), który towarzyszył wystawie w Galerii “Na Żywo”
Autor wstępu, Maciej Szczawiński jest poetą, krytykiem literackim, dziennikarzem, redaktorem audycji radiowych poświęconych kulturze. Od wielu lat współpracuje z Radiem Katowice. Aleksander Żywiecki często bywał gościem jego programów.
Żywiecki, czyli pod prąd. Na przekór heroldom śmierci ma-larstwa w ogóle, a przedstawiającego i — o zgrozo! — realistycznego w szczególności. Zywiecki, czyli niemała odwaga. Dodajmy jeszcze samotność (to co w sztuce dzieje się ,”wbrew” najczęściej nie zna tłumu ani grup). Ale przecież to także oparcie w naszych skrzętnie skrywanych tęsknotach za wzruszeniem, naturalnością, prawdą i tajemnicą. Bo tajemnica wcale nie musi oznaczać piętrzących się sposobów i teoretyczno-konceptualnej abrakadabry. Jej odbicie, które umożliwia spo-tkanie i wejście w głąb — przegląda się, zwłaszcza dzisiaj, w gę-stej materii „niskiego”. W drobinach i przebłyskach rzeczywistego. W tym co szepczą do nas, a czasem krzyczą: chmury i mury, mokra ziemia i suchy oddech piasku, co pulsuje w pęk-nięciach kory i spękaniach ciał. Zywiecki zaryzykował powrót. Czyli nie wyruszył na poszukiwanie nowego języka (słowo „nowe” zdaje się być dzisiaj identyfikatorem intelektualnego kiczu i autoreklamiarskiego nabierania gości), tylko wpatrzył się mocno w polską tradycję malarstwa pejzażowego końca XIX i początku XX wieku. Śliski grunt. . . Cóż bardziej wyklę-tego przez modernizm, obśmianego przez wszelkie -izmy, upupionego przez (przelotne) awangardy i zepchniętego we wstydliwe zakamarki masowych tęsknot? Zatem, powtórzmy: r y z y k o. Narażenie „się”. Wystawienie „na”. Więc jakby nie patrzeć jakieś pójście na całość. W sztuce takie postawy mają waartość szczególną. Aż chciałoby się dodać jeszcze słówko „za- Słówko potężne.
* * *
Wybór i postawa tego artysty są nielichym papierkiem lakmusowym. Ten papierek testuje rzeczywistą muskulaturę współczesnego malarstwa. Bo obrazy Zywieckiego mimo swej idylliczno — sielskiej nostalgii wciskają przecież niewierny palec. Wiercą i szczypią. Oto realistyczny, „stanisławsko-wyczółkowski-kotsisowy” pejzaż jakby mimochodem sprawdza rolę owych teoretyczno-spekulatywnych „odżywek”. I nie chodzi tu bynajmniej o dezawuowanie wiarygodnych artystycznie czy myślowo postaw. Chodzi o wyzwanie rzucone d z i s i aj tak zdawałoby się sprzymierzonym z duchem czasu nowym „izmom”. To nieczęste, przyznajmy, żeby wciąż młody jeszcze (metrykalnie) twórca, dobrze wyedukowany, a swego czasu nawet praktykujący (!) dykcje dwudziestowiecznych awangard pod-jął nagle sposób wycięty wręcz z innego czasu. Z innej bajki o ludziach i świecie. Akt „cofnięcia się”, z całą przynależną mu konotacją, zyskuje tutaj całkiem inny wymiar. Nowe znaczenie i sens. Myślę o kontekście obecnego, dzisiejszego, dominują-cego. Myślę o tych wszystkich napięciach, kontaminacjach i zderzeniach wyboru Zywieckiego z tym, „co się dzieje ze sztuką” współcześnie. Nie sposób nie czytać takiego „tekstu”, kiedy oglądamy te obrazy teraz.
* * *
To było dwa-trzy lata temu. Szybko szedłem św. Jana, żeby zdążyć na wernisaż w Muzeum Śląskim. Szedłem niespokojny i nieufny. Tych obrazów było za dużo. Atakowały mnie i goni-ły reprodukowane w lokalnych informatorach, wtopione także w (koszmarną) witrynę sklepu ZPAP, połyskujące światowym i świetnym papierem ekskluzywnego katalogu. Coś takiego, jakby chciał mnie ktoś sprowokować, albo nabrać. Znałem i czułem te klimaty. Ale „to już było i…” — tak dalej. Więc kiedy wpadł na mnie nagle przy tej witrynie ZPAP-u artysta Wieczorek Karol, rzuciłem zjadliwie: „łąki, chmury i doliny, co?”. W odpowiedzi usłyszałem po chwili — „Ty wiesz, to chyba piękne? Ktoś te ,łąki, chmury i doliny’ urnie zobaczyć. Dzisiaj!”. Kwadrans później patrzyłem już spokojnie na jeszcze bar-dziej spokojne warsztatowe mistrzostwo Zywieckiego. Rzeczywistość (RZECZYWISTOŚĆ) świeciła z jego obra-zów zakolem rzeki. Pełnią szczęścia cumulusów nad polem. Zmierzchaniem jesiennego powietrza. I jeszcze inaczej: rzeczywistość od-rzeczywistniała się na tych obrazach, brze-mienna poważnym, niespiesznym sensem rzeczy istotnych, rzeczy prawdziwych. Przez kontur krajobrazu, przez szczegół zbliżenia przeświecała jakaś doświadczana w pokorze sekretność. No pewnie! Zawsze można było (jeszcze) wydąć wargi: „po-wtó-rze-nie”. Ale uczciwość nakazywała przecież… rym. Czyli wzru-sze-nie, zdu-mie-nie, za-sko-cze-nie. Suspens. Bo Zywiecki zadawał proste i podstawowe pytanie: widzisz TO? TO co prześwieca?
***
To niezwykła wystawa. Galeria, którą prowadzę od lat, cią-gle jest głodna sztuki niepodległej (konwencjom, „impre-gnowanym” prawdom, krytyckim obwieszczeniom etc.). Rzecz jasna nie. zawsze to się udaje. Zycie. Ale dzisiaj małe święto, ciche „bingo”, traf. Zywiecki, ten zawoalowany pro-wokator i lirycznie zadumany skandalista (tak tak!) pokazuje kulisy swoich prac. Rozbiera się przed nami, pozwala po-dejrzeć ,jak to się r o b i, zanim…”. Czyli wpuszcza nas w la-birynty własnych „knifów”. Kolejny zatem — jakże ożywczy — s k a n d a 1. Buszujemy przecież po zakamarkach warsztatu! Zostajemy wpuszczeni (w maliny?) sposobów. Jesteśmy do-puszczeni do tej świętej i spowitej (zarazem) we wstydliwe tabu chwili — tuż tuż — „p r z e d”. Przed ostatecznym efektem, wydźwiękiem, obrazem.
* * *
No więc wejdźmy tam. Ale przedtem ostrzeżenie! Bo ALEKSANDER ZYWIECKI zaprasza w niebezpieczną po-dróż. Grożą nam poważne uczulenia z powikłaniami: m. in. stereotyp klasyfikacji zjawisk (czyli tzw. „odleżyny myślowe”), łatwizna intelektualna (czyli „na skróty do oswojonego bana-łu”) i najgorsza z możliwych infekcji, czyli „to nie o mnie, nie dla mnie”. Przezwyciężając ospałość i lęk zyskamy szansę spo-tkania (SPOTKANIA) z twórczością przedziwną. Ze sztuką prawdziwie zaskakującą i oryginalną, chociaż spowitą w echo niegdysiejszych widoków i spełnień.
Maciej M. Szczawiński Katowice maj 2003 r.